23 lata - Nowy Jork - studentGABRIEL REID
Klnie głośno i wyraźnie, gdy przeźroczysta szklanka spotyka się ze ścianą. Złocistobrązowy trunek pozostawia na niej plamę, a kawałki szkła kilka drobnych żłobień. Mruży oczy i mierzy gniewnym spojrzeniem mężczyznę stojącego naprzeciw niego. W jego oczach maluje się jedynie rozczarowanie. Gabriel zawsze przeczuwał, że tym właśnie dla niego jest - rozczarowaniem, zbędnym balastem, za którego później trzeba się tłumaczyć. Miał to jednak gdzieś. W końcu to była jego wina. On zrujnował dzieciństwo niewinnemu chłopcu, on był cholernie kiepskim przykładem. A teraz? Udaje idealnego ojca, perfekcyjnego biznesmena, jakby świat zapomniał o jego obleśnych błędach. Gabriel jednak pamiętał i miał zamiar mu o nich przypominać na każdym kroku, bo nie miał zamiaru wybaczyć. Nie chciał... Lub nie potrafił. Tłumaczył sobie, że to w ojcu jest problem, że to inni są naiwni. Gabriel był mistrzem w dawaniu sobie wymówek. W każdej sytuacji potrafił się wybielić.
Jego ojciec coś mówił, kolejne bzdury o marnowaniu życia i zdrowia. Gabriel jednym uchem słuchał, a drugim wypuszczał słowa mężczyzny. Nie miał prawa dawać mu reprymendy, w końcu to Gabe kiedyś musiał się przyglądać, jak ojciec stacza się na samo dno.
Chłopak machnął dłonią, po czym zarzucił skórzaną kurtkę na ramiona i wyszedł, pozostawiając za sobą echo trzaskających drzwi. Wielu twierdziło, że Gabriel jest niereformowalny, że ojciec powinien spisać go na straty. Młody Reid miał to w głębokim poważaniu. Nie przejmował się opinią obcych ludzi. Nie znali go i nie mieli zielonego pojęcia, co dzieje się w jego głowie i życiu. Poza tym nie uważał, by musiał odpowiadać przed kimkolwiek. Nie obchodziło go, czy jest zepsuty. Interesowało go zaspokajanie własnych potrzeb. Szczerze wierzył, że studiowanie zarządzania, zgodnie z życzeniem ojca, było wystarczająco hojnym gestem z jego strony. W końcu ktoś kiedyś musiał przejąć rodzinny biznes.
MORE & BONDS
by emme
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz